I w końcu po wielu trudach i zmaganiach dobrnęłam do ostatniej strony powieści Antoniny Michaelisy „Dopóki śpiewa słowik”…, Mimo, że nie ma ona wielu stron, to jednak te 414, z trudem udało mi się przejść.
Jari to osiemnastolatek, który wyrusza w podróż w nieznany sobie kierunek. Jest niedoświadczony, a jego życie obracało się jedynie wokół matki, krochmalonych koszul i jej uporządkowanego życia. Będą w galerii spotyka Jaschę, dziewczynę o szkarłatnej urodzie, acz pięknym głosie. Za namową kobiety, Jari i Jascha razem wyruszają w drogę. Dziewczyna zabiera go ze sobą do domu, do samotnej pustelni w samym środku lasu. A tam, Jari ma już styczność jedynie z pięknem, które widoczne jest wszędzie. Ale po pewnym czasie okazuje się, że za pokrywką piękna, kryje się niezbyt urodziwa tajemnica, przerażająca prawda. Las skrywa w sobie tajemnicę o pięknie… Czy odważysz się ją odkryć?
Fabuła jest niespotykana, pełna tajemniczości i zagadek, które w pewnych momentach mogą nużyć i potęgować senność, lecz zaraz potem znów wciągasz się w akcję i objęcia Morfeusza odchodzą w zapomnienie.
Styl pisarki jest pełen sprzeczności: jednocześnie prosty i złożony, pełen melancholii, smutku i spokoju, ale porywczy i pełen grozy; taki trudny do zdefiniowania i przyporządkowania do jednej kategorii.
Tak jak wspominałam wcześniej, książka dłużyła mi się niemiłosiernie, nie mogę jednak jednoznacznie stwierdzić czy to z braku czasu, czy może z powodu dużej ilości opisów.
Mimo rewelacyjnej okładki, dobrego pomysłu na historię, „Dopóki śpiewa słowik” nie porwała mnie tak jak z początku myślałam… Jednak nie odrzucam jej, jest interesująca na swój oryginalny i niepowtarzalny sposób.