Wczoraj wieczorem, a właściwie dzisiaj o pierwszej w nocy skończyłam czytać drugą część Przypadków Callie i Kaydena. Z bólem muszę przyznać, że zawiodła się na tej części. Razem z koleżanką z internackiego pokoju [pozdrowionka Matrix 😄] stwierdziłyśmy, że jest koszmarna, za myśli i odczucia bohaterów…
Znacie już Kaydena i Callie z poprzedniej części, w tej poznacie ich jeszcze dokładniej. Wiecie też, że Kayden po nieprzyjemniej „rozmowie” z ojcem spędzą trochę czasu w szpitalu. Callie jest załamana tym faktem i na różne sposoby stara się do niego dotrzeć. Mimo wielu starań Kayden nie dopuszcza do siebie dziewczyny tłumacząc się tym, że zasługuje na kogoś lepszego – kiedy ok strony 150 praktycznie do końca ciągle musiałam czytać prawie jedno i to samo, a mianowicie „zasługujesz na kogoś lepszego; ale ja nie chcę nikogo lepszego; seks; i ciągle tak samo, co nie jest wcale fajne, a nużące 😐.
Książka wyjaśnia i dokańcza wątki rozpoczęte w części pierwszej, jednak za ogromny minus za monotonne teksty i rosnące wkurzenie na Kaydena nie zalicza się ona do udanych lektur.